niedziela, 25 listopada 2012

Gia Stembeck: "Portret Doriana Graya" - Oscar Wilde



Dorian Gray. Nazwisko znane wszystkim, chociażby tylko ze słyszenia. Może trudno uwierzyć, że wciąż istnieją osoby, które ani z filmem, ani z książką nie miały do czynienia. Ja do niedawna do tych osób należałam. Film czekał odkąd wyszedł na ekrany kin, czyli od 2009 roku, jednak powiedziałam sobie, że nie obejrzę go, dopóki nie przeczytam książki, na podstawie której powstał. I bardzo dobrze zrobiłam. Recenzja może być nieco mieszana, ponieważ właśnie jestem po seansie filmu i chyba będę trochę przeplatała wrażenia z obu gatunków sztuki.

Szybciutko na wstępie – Dorian Gray, młody człowiek, który poznaje lorda Harry’ego Wottona i przez niego nie tylko zakochuje się we własnym portrecie, ale również powoli acz skutecznie zabija własne sumienie i duszę, które według Harry’ego nie istnieją. Za pomocą nie wiadomo jakiej magii, Dorian na zawsze pozostaje młody, a wszystko, czego doświadcza odbija się na twarzy Doriana z portretu. Twarzy coraz brzydszej, starszej i coraz bardziej potwornej od występków, które Dorian popełnia.

„Dorian Gray” to powieść typowo gotycka. Mamy dylematy moralne, straszną zbrodnię, bohatera czarnego i białego (tu oba w postaci Doriana, choć również w postaciach i Doriana (biały) i Harry’ego (czarny)) oraz atmosferę grozy (portret). Jest to powieść niezwykle intrygująca, acz szału nie ma, jak powiedziałam do przyjaciółki. Intrygująca, ponieważ jest dla mnie niesamowite, że człowiek żyjący całe stulecie i kawałek temu napisał coś tak adekwatnego do czasów współczesnych. Być może nie powinno to być intrygujące, a przerażające, że jako ludzkość nie poczyniliśmy żadnego postępu w rozwoju, niemniej jednak jest czymś fascynującym, czytać coś pochodzącego z epoki poprzedniej, a jakby opisującego obecną. W „Dorianie” nie ma zbyt wiele akcji, więcej tu cynicznych i „moralizujących inaczej” wywodów Harry’ego, który jest istnym ucieleśnieniem diabła. Zwiódł na pokuszenie młodego, niewinnego Doriana, sprawił, że zaprzedał on swoją duszę, a potem jeszcze utwierdzał i towarzyszył na ścieżce grzechu. Z niektórymi stwierdzeniami Harryego jak najbardziej się zgadzam, a inne są tak cyniczne lub puste, że istotnie trzeba być bez duszy, aby wyznawać owe stwierdzenia, inaczej się nie da. Uważam, że nawet zbrodniarz nie zgadzałby się ze wszystkim, bo i taki człowiek coś tam w sobie ma. Część z kolei była tak wydumana, jakby Harry sam nie słuchał tego, co mówi, lub prawił to tylko po to by zobaczyć zgorszenie w oczach słuchaczy, samemu całkowicie niczym się nie przejmując. Niestety młody Dorian naiwnie wierzy w każde słowo i stara się żyć według „wskazówek” Harry’ego co do joty.

Wydaje mi się, że to właśnie Harry jest głównym bohaterem, ponieważ to przez niego przemawia sam Oscar Wilde, dając upust swoim obserwacjom społeczeństwa, gdzie fałsz, zbrodnia, strach, pragnienia, niewinność, brzydota i piękno mieszają się w jedno, tworząc ludzi, którzy nie znają samych siebie i nie wiedzą, kogo widzą spoglądając w lustro. Mam osobliwe wrażenie, że wydając wiele sądów ustami Harry’ego Oscar Wilde śmiał się do rozpuku wiedząc, jakie zgorszenie i skandal wywoła jego książka. Nie wiem, czy tak było (po wywołaniu skandalu musiał książkę przerobić, aby została zaakceptowana przez ogół), ale oczami wyobraźni właśnie tak to widzę. Powiedziałabym, że Oscar był człowiekiem niezwykle inteligentnym, ze wspaniałym zmysłem obserwacji i poczuciem humoru. Treść książki niejednokrotnie wywołała na moich ustach uśmiech, a czasami nawet śmiech, choć nie jestem pewna, czy reakcja ta powinna mieć miejsce. Książkę czytałam z niejakim dystansem i właśnie rozbawieniem, być może spowodowanym formą powieści gotyckiej, która może i wywoływała dreszcze w XIX wieku, ale w XXI już nie bardzo.

Dorian Gray wydał mi się postacią nieco bezbarwną, momentami egzaltowaną i w sumie tylko pustym naczyniem, w które Harry mógł wlewać swoje wywody. Zakończenie zaś sprawiło, że wyrwało mi się na głos „jakie to głupie” i pozostawiło w sobie uczucie niedosytu. Takie… na miejscu Oscara (gdyby oczywiście jeszcze żył) poprawiłabym tę książkę ponownie, bardziej zgłębiając postać Doriana i różne drobne niuanse. No, ale wtedy powstałaby powieść współczesna. Mam wrażenie, że Oscarowi chodziło tylko o pretekst do przemawiania ustami Harry’ego.

Ponieważ sporo tu mowy o lordzie Wottonie, opowiem o filmie. Colin Firth genialnie zagrał Harry’ego i od tej pory będę go uważała za naprawdę świetnego aktora. Grał nawet oczami, z których przedzierały pustka i cynizm, a tego nie widziałam już dawno. Zmienił się cały, by stać się Harrym. Niejakim zaś rozczarowaniem był Ben Barnes, ale mam wrażenie, że to nie jego wina, a… książki. W powieści Dorian jest dość płaski i bezpłciowy i taki był w filmie, czasami mając tylko przebłyski przemyślnego zła i wtedy Ben grał i wyglądał cudownie. Cały film jest gorszy niż myślałam. Uznałam, że wygląda jak szkic do ekranizacji, którą mógłby stworzyć Tim Burton (myślicie, że Johnny Depp nadałby się do roli Harry’ego?), a wtedy powstałoby dzieło genialne, o ile Tima jeszcze na to stać („Dark Shadows” zdają się świadczyć o zaniku zdolności pana Burtona, acz każdy ma gorsze momenty). I tyle z mojej strony, bo rozpisałam się straszliwie.

W podsumowaniu powiem, że „Doriana Gray’a” polecam. Czyta się szybko, powieść brzmi i wygląda niezwykle współcześnie, a co poniektórzy mogą uznać za dobry poprawiacz nastroju. Acz to może ze mną jest coś nie tak.

„Portret Doriana Graya” Oscar Wilde, wyd. W.A.B. 2011, str. 302

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz