piątek, 30 listopada 2012

Annathea: Portret Doriana Grey'a -Oscar Wilde

Ten Dorian Grey, mimo że nie przypomina książkowego pierowzroru. został chyba jednogłośnie wybrany najlepszym przedstawieniem bohatera ;)

Portret Doriana Grey'a to jedna z najważniejszych książek mojej wczesnej młodości. Sprawiła, że zakochałam się w pisarstwie Oscara Wilde'a, dzięki niej odkryłam zarówno baśnie jak i sztuki i poezję (niezbyt dobrą, swoją drogą. Jedynie Ballada o więzieniu w Reading wyróżnia się, ale jak! Zachęcam do przeczytania. Resztę wierszy Wilde'a można sobie spokojnie darować).
Tę książkę można czytać na tyle różnych sposobów, a każda lektura zwraca uwagę na coś innego. Mamy tu wątki homoerotyczne, mamy Basila i Harry'ego walczących o dusze młodego Doriana niczym anioł i diabeł. Można ją też czytać jako komentarz do platońskiej zasady, że piękno i dobre zawsze współistnieją. Jest też słynny wstęp-manifest Wilde'a, który głosi że moralność nie jest kategorią estetyczną. Przewrotne biorąc pod uwagę, że Portret jest poświęcony głównie dobru i pięknu. Mamy też morderstwo i winę, może nie w stylu Dostojewskiego, ale zajmują kawałek powieści.
Przewrotność to słowo najlepiej charakteryzujące tę powieść. Jest ona niemal moralitetem, ale opowiedzianym tak, że zło jest w niej atrakcyjne. Lord Harry Wotton kusi i manipuluje jak rasowy diabeł, ale jednocześnie jest przyjacielem Basila. Życie Doriana kręci się wokół piękna i kobiet, ale widać, że najpoważniejsze więzi łączą go z Harry'ym.
Czy książka ma wady? Być może, nie umiem jednak być obiektywna. Fabuła nie jest najmocniejszą stroną książki, za to dialogi i proza- już tak! Czasem otwieram książkę na chybił-trafił i czytam kilka stron, by nacieszyć się językiem.To nadal styl z XIX wieku, więc na początku może być ciężko, ale warto zaryzykować. Bohaterowie, mimo że za ich pomocą autor stara się udowodnić pewne tezy, są ciekawi i pełnokrwiści.
Zapaleni fani Wilde'a mogą być nieco rozczarowani powtórzeniami, niektóre z najlepszych cytatów Oscar użył wcześniej w swoich sztukach.
Czy polecam? Oczywiście! Obowiązkowo! 

Agata P: "Portret Doriana Graya" Oscar Wilde

"Portret Doriana Graya" to powieść znanego i kontrowersyjnego XIX-wiecznego irlandzkiego literata. Pierwsza edycja działa Wilde'a ukazała się w 1890 roku na łamach Lippincott’s Magazine. Pełna wersja książki ukazała się w 1891 roku i nie została przyjęta dobrze, krytycy zarzucili jej amoralność. Zaczynając czytać Doriana Graya miałam niewielkie pojęcie o czym traktuje powieść, a jej fabułę znałam jedynie w zarysie. Choć jest to bardzo popularna książka moja wiedza na jej temat była niewielka, ale dzięki temu miałam większą przyjemność z jej czytania.

Młody arystokrata Dorian Gray poznaje malarza Bazylego Hallawarda, który zafascynowany jego urodą maluje jego portret. Podczas jednej z sesji malowania Hallawarda odwiedza dobry przyjaciel - cyniczny lord Henryk (Harry) Wotton. Przemowa Harrego o nieuchronnym przemijaniu młodości i piękna denerwuje Doriana, gdyż uświadamia sobie on, że jego najbardziej imponujące cechy pewnego dnia bezpowrotnie przeminą. Chłopak przeklina swój portret, który kiedyś będzie przypominał mu o utraconym pięknie i młodości. Wypowiada też znamienne w skutkach słowa:

Jakie smutne! Ja się zestarzeję i będę brzydkim i odpychającym. Ale portret ten na zawsze pozostanie młody. Nigdy nie będzie starszy niż w dzisiejszym, czerwcowym dniu. Gdybyż mogło być przeciwnie! Gdybym ja wiecznie pozostał młody, a obraz się starzał! Wszystko bym za to oddał, wszystko! Tak nie ma nic na świecie, czego bym za to nie oddał. Poświęciłbym własną duszę!*

Dorian Gray zaprzedaje swoją duszę, by wiecznie pozostać młodym i pięknym. Zaprzyjaźnia się z Harrym Wottonem i wiedzie rozpustne życie, ale każdy jego występny czyn uwidacznia się na portrecie, który staje się ohydną, groteskową maską.

Książkę Wilde można odczytać na wielu poziomach. Traktuje ona o nadrzędności młodości i piękna, sztuce rozumianej jako wartość sama w sobie i negatywnych konsekwencjach wpływu na innych ludzi. Historia Doriana jest tak naprawdę pretekstem do zaprezentowania przez Wilde'a swoich poglądów.

"Portret Doriana Graya" czytałam z wielkim zainteresowaniem i w wielkim skupieniu. Nie jest do lektura, którą można czytać w komunikacji miejskiej. Wymaga ciszy, spokoju, skupienia i czasu na przemyślenie. Dlatego też czytałam ją dość długo, a w międzyczasie pochłaniałam inne książki. "Portretem" się delektowałam, choć nie jest to lektura łatwa. Co zaskakujące, mimo upływu lat nadal odnosi się do naszych czasów, gdzie panuje kult piękna i młodości. Jego stała aktualność i piękny język jakim jest napisany sprawia, że sięgają po nią kolejne pokolenia ludzi.

* Oscar Wilde "Portret Doriana Graya" Wydawnictwo Zielona Sowa, 2009 str. 23

pia: "Portret Doriana Graya" - Oscar Wilde

Zanim zaczęłam, miałam w głowie tylko „Dorian Gray, Dorian Gray, Dorian Gray”, bo nic więcej do mnie nie dotarło. Potem usłyszałam, że książka jest słaba. A potem przekonałam się, że to bzdura, bo to jest prawdziwy Oscar Wilde.

Jest bardzo męski i po męsku uroczy, zachwyca językiem jak w „Bajkach”, chociaż nie o język tu chodzi. Bawi się i żartuje, z siebie przede wszystkim. Rozkochuje mimochodem.

Nie jestem w stanie zrozumieć, w jaki sposób. Fabuła jest przez dużą większość książki słaba, a mimo to za każdym razem odwlekałam sen, bo jeszcze jeden i jeszcze jeden rozdział. Serce zabiło mi mocniej dwa razy, a i tak nie mogłam się oderwać. Zaczarował albo zaklął.

Cudownie wymalował Henry’ego Wottona, chłopca moich marzeń. Włożył mu w usta słowa, które najpierw chciałam wynotować co do jednego, a potem co do jednego wyśmiać. Dał mi trochę więcej dystansu.

I byłoby to już na poziomie spiskowej teorii dziejów, ale jestem w stanie uwierzyć, że celowo nic tam nie jest na amen. Nie rozkochał na amen, na amen nie przykuł, jeśli odłożyłam na dwa dni, to nie snułam się po kątach ani nie szukałam Doriana wzrokiem (żeby się na powrót zakochać przy pierwszym spotkaniu). Głęboko wierzę w jego geniusz albo czarnoksięstwo. W urok.

I po tym wszystkim – nie twierdzę, że trzeba. Ale warto.

  pia

niedziela, 25 listopada 2012

Gia Stembeck: "Portret Doriana Graya" - Oscar Wilde



Dorian Gray. Nazwisko znane wszystkim, chociażby tylko ze słyszenia. Może trudno uwierzyć, że wciąż istnieją osoby, które ani z filmem, ani z książką nie miały do czynienia. Ja do niedawna do tych osób należałam. Film czekał odkąd wyszedł na ekrany kin, czyli od 2009 roku, jednak powiedziałam sobie, że nie obejrzę go, dopóki nie przeczytam książki, na podstawie której powstał. I bardzo dobrze zrobiłam. Recenzja może być nieco mieszana, ponieważ właśnie jestem po seansie filmu i chyba będę trochę przeplatała wrażenia z obu gatunków sztuki.

Szybciutko na wstępie – Dorian Gray, młody człowiek, który poznaje lorda Harry’ego Wottona i przez niego nie tylko zakochuje się we własnym portrecie, ale również powoli acz skutecznie zabija własne sumienie i duszę, które według Harry’ego nie istnieją. Za pomocą nie wiadomo jakiej magii, Dorian na zawsze pozostaje młody, a wszystko, czego doświadcza odbija się na twarzy Doriana z portretu. Twarzy coraz brzydszej, starszej i coraz bardziej potwornej od występków, które Dorian popełnia.

„Dorian Gray” to powieść typowo gotycka. Mamy dylematy moralne, straszną zbrodnię, bohatera czarnego i białego (tu oba w postaci Doriana, choć również w postaciach i Doriana (biały) i Harry’ego (czarny)) oraz atmosferę grozy (portret). Jest to powieść niezwykle intrygująca, acz szału nie ma, jak powiedziałam do przyjaciółki. Intrygująca, ponieważ jest dla mnie niesamowite, że człowiek żyjący całe stulecie i kawałek temu napisał coś tak adekwatnego do czasów współczesnych. Być może nie powinno to być intrygujące, a przerażające, że jako ludzkość nie poczyniliśmy żadnego postępu w rozwoju, niemniej jednak jest czymś fascynującym, czytać coś pochodzącego z epoki poprzedniej, a jakby opisującego obecną. W „Dorianie” nie ma zbyt wiele akcji, więcej tu cynicznych i „moralizujących inaczej” wywodów Harry’ego, który jest istnym ucieleśnieniem diabła. Zwiódł na pokuszenie młodego, niewinnego Doriana, sprawił, że zaprzedał on swoją duszę, a potem jeszcze utwierdzał i towarzyszył na ścieżce grzechu. Z niektórymi stwierdzeniami Harryego jak najbardziej się zgadzam, a inne są tak cyniczne lub puste, że istotnie trzeba być bez duszy, aby wyznawać owe stwierdzenia, inaczej się nie da. Uważam, że nawet zbrodniarz nie zgadzałby się ze wszystkim, bo i taki człowiek coś tam w sobie ma. Część z kolei była tak wydumana, jakby Harry sam nie słuchał tego, co mówi, lub prawił to tylko po to by zobaczyć zgorszenie w oczach słuchaczy, samemu całkowicie niczym się nie przejmując. Niestety młody Dorian naiwnie wierzy w każde słowo i stara się żyć według „wskazówek” Harry’ego co do joty.

Wydaje mi się, że to właśnie Harry jest głównym bohaterem, ponieważ to przez niego przemawia sam Oscar Wilde, dając upust swoim obserwacjom społeczeństwa, gdzie fałsz, zbrodnia, strach, pragnienia, niewinność, brzydota i piękno mieszają się w jedno, tworząc ludzi, którzy nie znają samych siebie i nie wiedzą, kogo widzą spoglądając w lustro. Mam osobliwe wrażenie, że wydając wiele sądów ustami Harry’ego Oscar Wilde śmiał się do rozpuku wiedząc, jakie zgorszenie i skandal wywoła jego książka. Nie wiem, czy tak było (po wywołaniu skandalu musiał książkę przerobić, aby została zaakceptowana przez ogół), ale oczami wyobraźni właśnie tak to widzę. Powiedziałabym, że Oscar był człowiekiem niezwykle inteligentnym, ze wspaniałym zmysłem obserwacji i poczuciem humoru. Treść książki niejednokrotnie wywołała na moich ustach uśmiech, a czasami nawet śmiech, choć nie jestem pewna, czy reakcja ta powinna mieć miejsce. Książkę czytałam z niejakim dystansem i właśnie rozbawieniem, być może spowodowanym formą powieści gotyckiej, która może i wywoływała dreszcze w XIX wieku, ale w XXI już nie bardzo.

Dorian Gray wydał mi się postacią nieco bezbarwną, momentami egzaltowaną i w sumie tylko pustym naczyniem, w które Harry mógł wlewać swoje wywody. Zakończenie zaś sprawiło, że wyrwało mi się na głos „jakie to głupie” i pozostawiło w sobie uczucie niedosytu. Takie… na miejscu Oscara (gdyby oczywiście jeszcze żył) poprawiłabym tę książkę ponownie, bardziej zgłębiając postać Doriana i różne drobne niuanse. No, ale wtedy powstałaby powieść współczesna. Mam wrażenie, że Oscarowi chodziło tylko o pretekst do przemawiania ustami Harry’ego.

Ponieważ sporo tu mowy o lordzie Wottonie, opowiem o filmie. Colin Firth genialnie zagrał Harry’ego i od tej pory będę go uważała za naprawdę świetnego aktora. Grał nawet oczami, z których przedzierały pustka i cynizm, a tego nie widziałam już dawno. Zmienił się cały, by stać się Harrym. Niejakim zaś rozczarowaniem był Ben Barnes, ale mam wrażenie, że to nie jego wina, a… książki. W powieści Dorian jest dość płaski i bezpłciowy i taki był w filmie, czasami mając tylko przebłyski przemyślnego zła i wtedy Ben grał i wyglądał cudownie. Cały film jest gorszy niż myślałam. Uznałam, że wygląda jak szkic do ekranizacji, którą mógłby stworzyć Tim Burton (myślicie, że Johnny Depp nadałby się do roli Harry’ego?), a wtedy powstałoby dzieło genialne, o ile Tima jeszcze na to stać („Dark Shadows” zdają się świadczyć o zaniku zdolności pana Burtona, acz każdy ma gorsze momenty). I tyle z mojej strony, bo rozpisałam się straszliwie.

W podsumowaniu powiem, że „Doriana Gray’a” polecam. Czyta się szybko, powieść brzmi i wygląda niezwykle współcześnie, a co poniektórzy mogą uznać za dobry poprawiacz nastroju. Acz to może ze mną jest coś nie tak.

„Portret Doriana Graya” Oscar Wilde, wyd. W.A.B. 2011, str. 302

czwartek, 22 listopada 2012

Alina: "Portret Doriana Graya" - Oscar Wilde

„Portret Doriana Graya” jest powieścią kultową. Nie sposób nie znać jej chociaż ze słyszenia, choć fabuła zdaje się wtedy być całkowicie przemyślana. O tej książce wiadomo jedno – że jest. Kto by jednak przypuszczał, że spora ilość znanych cytatów pochodzi właśnie z tej książki? I co najlepsze – większość z nich wychodzi z ust naczelnego cynika tej historii – Harry’ego, przyjaciela Doriana i przy okazji osoby, która sprowadziła bohatera na moralne dno.

Jedno trzeba przyznać Oscarowi Wilde – wie, jak używać słów, by czytelnik się w nich zatopił. Mglisty Londyn przedziera się do mojego umysłu, wpija w oczy, a ja ledwo widzę przez tę mleczność. Cóż więc mi pozostaje? Mogę tylko czuć. I faktycznie, błądzę po części na ślepo przez karty powieści, co mnie spowalnia. Mgła mnie otacza, skleja i zlepia, ogranicza mi ruchy, dusi. Gdy się z niej wyrwę, okazuje się, że nie doszłam za daleko. I tak przez całego Doriana – powoli, żmudnie, ale z jakąś perwersyjną radością. W głowie tli mi się, że książka spodobałaby mi się bardziej, gdybym nie oglądała filmu – zrobiłam to chyba dwa lata temu, ale bezczelnie wciskał się on w mój odbiór literackiej rzeczywistości. I tak zostałam uwięziona w Londynie.

Można by nazwać tę książkę obrazem zepsucia. Ja bym ją nazwała studium ludzkiej duszy i bezsensownych zasad współdziałania społeczeństwa. Oczywiście sensowne też są, ale gdyby na nie popatrzeć z perspektywy Harry’ego – który wydaje się być właściwym bohaterem, towarzyską perłą – nie mają większego znaczenia. Harry jest takim diabłem, który pojawia się i wychodzi naprzeciw konwenansom, burzy je i także niszczy niewinność Doriana, który zbyt ochoczo poddaje się świeżym i nie do końca akceptowalnym poglądom mężczyzny. Dorian błądzi zatem w tej samej mgle i myśli, że wie, co robi. Do czasu.

Sama historia wiecznie młodego Graya jest interesująca, ale na dłuższą metę – która w przypadku tej książki wynosi zaledwie dwieście stron – nuży. Jest ona zaledwie tłem dla dyskusji o sztuce i ludziach. Sprawia, że ta historia staje się przewrotna i ostatecznie sprawia, że można się zastanawiać, czy Harry nie ma racji. Wręcz tego wymaga! Z drugiej jednak strony jego poglądy czasem aż proszą się, by im zaprzeczyć i on sam zdaje się tego chcieć. Bez wątpienia jest to intrygujące.

„Portret Doriana Graya” jest wspaniały, choć nie potrafię się w nim bezkrytycznie zakochać i zatopić. Niewątpliwie byłam zachwycona notorycznie używanym w polskim wydaniu czasem zaprzeszłym, w historii Doriana i osobie Harry’ego, jednak całość wypadła gorzej, niż oczekiwałam. Nie porwała mnie na jeden oddech, czytałam dość długo, momentami znudzona, poniekąd zmuszona. Ale dajmy książce obronić się samej. Prawdopodobnie przy innej okazji nie pozwoliłabym powiedzieć na nią złego słowa, jednak to rzecz, która wypowie się o sobie najlepiej sama:

„To słowo nadaje rzeczom istnienie realne” – Dorian Gray wbił się zatem realnie w moją głowę i jej nie opuści. Ponieważ zwyczajnie w niej żyje.
„Nie ma książek niemoralnych. Są książki napisane dobrze lub źle” – ta jest napisana rewelacyjnie. Ale czy zakończenie nie byłoby lepsze, gdyby było bardziej dopracowane, a nie zamknięte w zaledwie paru zdaniach?
„Każda sztuka jest bezużyteczna”, mówi. Jednak przecież za chwilę pojawi się coś, co zaprzeczy całości książki, całemu sensowi mojej recenzji i zdaje się pasować idealnie. Może sztuka jest bezużyteczna, ale po co w ogóle o niej mówić? W końcu „określać znaczy ograniczać”.