czwartek, 22 listopada 2012

Alina: "Portret Doriana Graya" - Oscar Wilde

„Portret Doriana Graya” jest powieścią kultową. Nie sposób nie znać jej chociaż ze słyszenia, choć fabuła zdaje się wtedy być całkowicie przemyślana. O tej książce wiadomo jedno – że jest. Kto by jednak przypuszczał, że spora ilość znanych cytatów pochodzi właśnie z tej książki? I co najlepsze – większość z nich wychodzi z ust naczelnego cynika tej historii – Harry’ego, przyjaciela Doriana i przy okazji osoby, która sprowadziła bohatera na moralne dno.

Jedno trzeba przyznać Oscarowi Wilde – wie, jak używać słów, by czytelnik się w nich zatopił. Mglisty Londyn przedziera się do mojego umysłu, wpija w oczy, a ja ledwo widzę przez tę mleczność. Cóż więc mi pozostaje? Mogę tylko czuć. I faktycznie, błądzę po części na ślepo przez karty powieści, co mnie spowalnia. Mgła mnie otacza, skleja i zlepia, ogranicza mi ruchy, dusi. Gdy się z niej wyrwę, okazuje się, że nie doszłam za daleko. I tak przez całego Doriana – powoli, żmudnie, ale z jakąś perwersyjną radością. W głowie tli mi się, że książka spodobałaby mi się bardziej, gdybym nie oglądała filmu – zrobiłam to chyba dwa lata temu, ale bezczelnie wciskał się on w mój odbiór literackiej rzeczywistości. I tak zostałam uwięziona w Londynie.

Można by nazwać tę książkę obrazem zepsucia. Ja bym ją nazwała studium ludzkiej duszy i bezsensownych zasad współdziałania społeczeństwa. Oczywiście sensowne też są, ale gdyby na nie popatrzeć z perspektywy Harry’ego – który wydaje się być właściwym bohaterem, towarzyską perłą – nie mają większego znaczenia. Harry jest takim diabłem, który pojawia się i wychodzi naprzeciw konwenansom, burzy je i także niszczy niewinność Doriana, który zbyt ochoczo poddaje się świeżym i nie do końca akceptowalnym poglądom mężczyzny. Dorian błądzi zatem w tej samej mgle i myśli, że wie, co robi. Do czasu.

Sama historia wiecznie młodego Graya jest interesująca, ale na dłuższą metę – która w przypadku tej książki wynosi zaledwie dwieście stron – nuży. Jest ona zaledwie tłem dla dyskusji o sztuce i ludziach. Sprawia, że ta historia staje się przewrotna i ostatecznie sprawia, że można się zastanawiać, czy Harry nie ma racji. Wręcz tego wymaga! Z drugiej jednak strony jego poglądy czasem aż proszą się, by im zaprzeczyć i on sam zdaje się tego chcieć. Bez wątpienia jest to intrygujące.

„Portret Doriana Graya” jest wspaniały, choć nie potrafię się w nim bezkrytycznie zakochać i zatopić. Niewątpliwie byłam zachwycona notorycznie używanym w polskim wydaniu czasem zaprzeszłym, w historii Doriana i osobie Harry’ego, jednak całość wypadła gorzej, niż oczekiwałam. Nie porwała mnie na jeden oddech, czytałam dość długo, momentami znudzona, poniekąd zmuszona. Ale dajmy książce obronić się samej. Prawdopodobnie przy innej okazji nie pozwoliłabym powiedzieć na nią złego słowa, jednak to rzecz, która wypowie się o sobie najlepiej sama:

„To słowo nadaje rzeczom istnienie realne” – Dorian Gray wbił się zatem realnie w moją głowę i jej nie opuści. Ponieważ zwyczajnie w niej żyje.
„Nie ma książek niemoralnych. Są książki napisane dobrze lub źle” – ta jest napisana rewelacyjnie. Ale czy zakończenie nie byłoby lepsze, gdyby było bardziej dopracowane, a nie zamknięte w zaledwie paru zdaniach?
„Każda sztuka jest bezużyteczna”, mówi. Jednak przecież za chwilę pojawi się coś, co zaprzeczy całości książki, całemu sensowi mojej recenzji i zdaje się pasować idealnie. Może sztuka jest bezużyteczna, ale po co w ogóle o niej mówić? W końcu „określać znaczy ograniczać”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz